WKKM26: Tajne wojny superbohaterów Marvela

secretwars1    Historia opowiedziana w Tajnych wojnach jest stosunkowo prosta: najpopularniejsi bohaterowie i najstraszniejsi złoczyńcy (oraz Absorbing Man) zostają porwani przez „istotę z zewnątrz” by w odludnym miejscu naparzali się aż któraś ze stron wygra. Beyonder, bo tak zostaje nazwany porywacz, obiecuje im, że nagrodą w tych igrzyskach jest nie tylko wolność i możliwość powrotu do domu, ale także spełnienie wszelkich marzeń. To ostatnie tyczy się również czytelników chcących postawić sobie na półkach swoich ulubionych zamaskowanych szaleńców, ponieważ ten pierwszy w historii duży komiksowy crossover był tylko i wyłącznie powodem do zareklamowania serii zabawek od Mattel. Niestety widać to i czuć od samego początku.

    Akcja komiksu, już po osadzeniu bohaterów na obcej planecie, zaczyna się od zbiórki w szeregu i przedstawienia się każdego z nich. Herosi odliczają od lewej do prawej, przybijają sobie piątki, wybierają lidera… i nagle trafiają na Magneto. Okazuje się, że Magnus w tej opowieści został potraktowany przez Beyondera jako dobry gość. Jednak nie spodobało się to za bardzo Avengersom, Fantastycznej Czwórce (z jakiegoś powodu bez Sue) i niezrzeszonym, ponieważ przeganiają ze swojego obozu wroga X-Men. Sami podopieczni Xaviera są sceptycznie nastawieni do współpracy z kimkolwiek i po pewnym czasie zaczynają stanowić oddzielną od wszystkich, trzecią siłę. U złych mamy natomiast okazję przekonać się o sile i zdolnościach Beyondera, który jednym strzałem spod pachy niszczy Ultrona i nokautuje na kilka dni Galactusa. Takie rzeczy działają motywująco na wielkich superprzestępców (i Absorbing Mana), więc ci kupą rzucają się na superbohaterów. To niezbyt długie starcie kończy się sporymi stratami wśród atakujących – część z nich zostaje pojmana przez siły dobra. A to wszystko oczywiście dlatego, że nie posłuchali oni rad Dooma, co wypomina im sam zainteresowany. Doktor przejmuje nad nimi władzę i od tego momentu sprawy zaczynają się komplikować dla podopiecznych Kapitana…

    Co by nie powiedzieć, na pewno nikt, kto skończył już podstawówkę i przeczytał SW dziś, a nie w czasach młodości, nie może ich nazwać dobrą historią wartą sprawdzenia. To naprawdę tylko zwykły wyciągacz forsy napisany z myślą o dzieciach. Do tego jest to typowy komiks z połowy lat 80., czyli charakteryzuje go ciągła, książkowa narracja, czego osobiście nieznoszę. Fakt wrzucenia w to wszystko od groma postaci (po stronie dobrych „jedynie” dwudziestkę) skutkuje tym, że nikt nie ma wystarczająco dużo czasu na pokazanie się z dobrej strony. Ba, większość z nich to tylko figury w oddali. Nawet Spider-Man, bezsprzecznie motor napędowy całej stajni Marvela, pojawia się i odzywa tytuj raz na kilkanaście stron. Mimo tego seria sprzedała się naprawdę dobrze i nie musiano długo czekać na kontynuację. A i na pewno ucieszyło to Jima Shootera i resztę ludzi z Domu Pomysłów, którzy w ten sposób ukradli trochę efektu łał wypuszczonemu niedługo później pierwszemu Kryzysowi DC Comics.

    Tajne wojny były całorocznym eventem składającym się z dwunastu oddzielnych zeszytów, co WKKM interpretuje jako dla tomy. Tomy, które oczywiście zostaną wydane w sporych odstępach czasu od siebie, w tej chwili pozostaje nam obgryzać paznokcie z nerwów po przeczytaniu ostatnich, zakończonych cliffhangerem stron komiksu. A tak bardziej na serio, na drugi tom warto poczekać chyba tylko żeby poznać początki symbiotycznego kostiumu Człowieka Pająka.

Bartek

Twoja komętka